niedziela, 15 kwietnia 2012

Od kropki do kropki. Dotpics w teorii i praktyce.













"A line is a dot that went for a walk". Zaczęło się od atramentowego gwiazdozbioru zauważonego na suficie - efekt wystrzałowego (postrzelonego?) kałamarza. Najpierw pytanie indukcyjne: jak scalić ten chaotyczny kleks przypadkowych plamek? I zaraz potem intuicyjne odkrycie, że przecież w tym szaleństwie może być metoda. Trzeba tylko: pióra (z niebieskim atramentem), pędzelka, akwarelek, szklaneczki wody, kartki papieru. Okulary - niepotrzebne.















Kropki? Metodą na "chybił trafił" (w końcu "okulary niepotrzebne"). Punktujemy, gdzie popadnie! Zanim na dobre pokryjemy kartkę trzydniowym zarostem kropek, lepiej w pewnym momencie nieruchome punkty "wyprowadzić na spacer". Jak krętą drogę wybierzemy, zależy już wyłącznie od naszej wyobraźni. Chodzenie na skróty jednak niewskazane. Im bardziej kręta plątanina połączonej trajektorii, tym większe pole interpretacyjnego manewru. Atramentowy szkic to bowiem tylko szkielet, z którego żeber możemy przy pomocy akwareli powołać do życia najmniej spodziewane kształty, zrośnięte jednak w osobliwym kosmicznym galimatiasie. Zobaczyć świat w kropli atramentu? 













Dotpics, czyli wróżenie z kropek. Wszystko wymyśliła cyganka sztuki dotpicsowej - Justyna - której współpraca z Wydawnictwem Czyta Lipa już niedługo ujrzy światło dzienne. Tymczasem pozostajemy serdecznymi współlokatorami. Koniec kropka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz