sobota, 18 czerwca 2011

Kajetan Olszewski - "Ćwiczenia z niewychodzenia"

"Ćwiczenia z niewychodzenia", Czyta Lipa 2011

















"W trudnej sztuce kolorowanki chodzi o to, aby nie wyjść poza linię. Nic jednak nie szkodzi, kiedy nie wychodzi".

Najnowsza książka Wydawnictwa Czyta Lipa to zbiór osobliwych kolorowanek. Niektórzy potraktują ten album jako rodzinny komiks; mimo iż bohaterowie kolejnych stron sprawiają wrażenie postaci z krwi i kości, w rzeczywistości są jedynie zarysowanymi cienką kreską biograficznymi propozycjami. Szkicami portretów. Stanąć z nimi w szranki i barwnie dopowiedzieć kontury - to już zadanie dla kolorowej wyobraźni Kajetana Olszewskiego.

niedziela, 12 czerwca 2011

Najlepiej mi wychodzi pies

Miłosz Bielenia: - Ja bym wolał zostać piłkarzem

















Czy wie pan już kim chciałby być, jak dorośnie?
- Piłkarzem.
Piłkarzem? Myślałem, że z takim talentem zostanie pan malarzem.
- Nieee.
Nie podoba się panu rysowanie?
- Trochę, ale ja bym wolał zostać piłkarzem.
Od dawna pan wie, że piłka nożna to jest właśnie to?
- Od 5 lat.
Ma pan ulubionego zawodnika?
- Lionel Messi. 
Dlaczego właśnie on?
- Bo to jest najlepszy piłkarz na całym świecie i w dodatku ma moją ulubioną liczbę na koszulce.

Stalówka znów gromi Wisełkę!

Słyszałem, że chce się pan zapisać na treningi trampkarskie.
- Taaak. Piłka nożna to jest mój ulubiony sport.
Ale podobno bierze pan również lekcje gry na fortepianie.
- Taak, ale to tylko mama to wymyśliła i mnie zapisała.
W pana książce obserwujemy różne techniki plastyczne: kredka, farba, wyklejanka. Która jest pana ulubioną?
- Ale ja nie wiem o co chodzi.
Powtórzę więc pytanie. W książce możemy znaleźć różne prace, są rysunki kredką, malowanki farbkami, są też wyklejanki. Co jest najłatwiejsze?
- Mi najłatwiej się rysuje jakiegoś psa... albo... Lubię robić z wyklejanek, najlepiej mi wychodzi pies taki fajny... Tyle mam na razie do powiedzenia.

Pies fioletowo-futerkowy zimą

A jest coś, czego się pan boi narysować?
- Tak, jest coś takiego. To jest hrabia Dracula albo jakiś zombie.
Nigdy pan nie próbował narysować zombie?
- Nie.
Może warto spróbować się przełamać. Może jak się go narysuje, to człowiek przestanie się go tak bać?
- Nie, nie sądzę.
W przedmowie do pana książki możemy przeczytać, że jest pan niezmiennie zafascynowany kanałem MiniMini. Co pan teraz ogląda najczęściej? Co pana inspiruje?
- Kanał MiniMini.
Jakieś szczególne programy?
- "Clifford", "Rajdek - Mała Wyścigówka", "Marta"...
"Pan Robótka"?
- Pan Robótka jest na CBeebies. CBeebies też lubię, tam są bajki też, nie tylko MiniMini, trochę się... Trochę teraz powymyślałem bo dziś jestem trochę śpiący i nie wiem co mówię. Byłem w takim miejscu i zasnąłem w aucie i dalej chce mi się trochę spać i już nie wiem, co mówię... Odpowiadam tylko tak.

środa, 8 czerwca 2011

Lipne liberatury, czyli nożyczuszki Ockhama

Marcel Kwaśniak: Fontanna Duchampa przed detonacją

















Sukces wydawniczy pierwszej pozycji Wydawnictwa Czyta Lipa - książka skandalizującej autorki Justyny Matwijewicz, o której od momentu wydania nieprzerwanie mówi się na krakowskich salonach, w jeden dzień zniknęła z księgarskich półek. Jakie są przyczyny tego niespotykanego w świecie księgarskim wydarzenia? Książka obnaża wiele zjawisk, które narastały w światowej kulturze, podskórnie wiły się, aby wreszcie w tej pozycji wydostać się na światło dzienne - chciałoby się powiedzieć za Konwickim - w „paroksyzmach detonacji”.

Pozornie najbardziej niezwykłą cechą książki jest to, iż powstała bez udziału... autorki. Autorka została zaproszona na własny wieczór autorski, gdzie zaprezentowała dzieło, z którym zetknęła się wówczas po raz pierwszy. Dalece myliliby się ci, którzy uznaliby w tym momencie, iż całość jest blagą, żartem, efemerycznym uniesieniem, przyjacielskim gestem. Wydanie książki miało charakter intelektualnej prowokacji i konstatacji – to jednoczesne pokerowe „pas” i pokerowe„sprawdzam”.

Do czasu wydania „Fryzjera męskiego” wierzono w trwały związek między dziełem a autorem. Dzieło, aby istnieć, musiało mieć autora; autor zaś, aby móc się tak nazywać, musiał stworzyć przestawione światu opus. Tymczasem w rzeczywistości związek ten kruszył się już od dawna: czy Michael Jackson miał jakiekolwiek pojęcie, jak będzie wyglądał jeden z największych „jego” przebojów „Hold My Hand”, nagrany już po jego śmierci? Czy Jeff Bridges miał udział w grze postaci z jego odmłodzonym wizerunkiem w filmie „Tron. Dziedzictwo”? I przecież nie chodzi tu o prymitywne przeróbki czy plagiaty. Na naszych oczach powstało zjawisko, które moglibyśmy nazwać „wirtualizacją autora”. W takich dziełach autor istnieje potencjalnie, par excellence wirtualnie. Reprezentuje go zaś w dziele coś, co czyni go wyjątkowym - jego szczególna cecha, która sprawia, iż dzieło znajduje odbiorców.

Próbka głosu piosenkarza, twarz aktora, czy postać jako całość stają się materią nowego rodzaju dzieła. Czym więc różni się dzieło zwirtualizowanego autora od podróbek, nawiązań, pastiszy? Czy wystarczy sama intencja „ghostautorów”? Wydaje się że nie. Istotą takiego dzieła jest intencja odbiorcy: świadome podjęcie autorskiej gry, która domyślnie zostaje przypisana związkowi dzieła z odbiorcą. Wiemy, iż to nie Michael Jackson pracował nad pośmiertną piosenką. Czy jednak przeszkadza nam to w uznaniu, iż jest to „jego” (plus jeszcze kogoś tam mało istotnego) utwór? Wiemy, iż Jeff Bridges nie występuje w filmie, ale uparcie wierzymy w „jego” tam obecność. Wiemy też, że Justyna Matwijewicz nie napisała ani litery „Fryzjera damskiego”, ale czujemy, iż wypełniła go treścią w sposób pełny. Wbrew znanemu dialogowi z kultowego „Rejsu” dziś można być jednocześnie twórcą i tworzywem.

Czy w takim razie może powstać dowolna książka podpisana dowolnym nazwiskiem i zawierająca dowolny ciąg znaków bądź ich brak, którą będziemy skłonni uznać za dzieło zwirtualizowanego autora? Otóż nie! Dlaczego? Na tej samej zasadzie, na jakiej nie każdy pisuar jest dziełem sztuki, „fontanną” Marcela Duchampa; nie wystarczą same sample głosu, by powstał przebojowy utwór. Potrzebna jest do tego postać artysty, jego potencjał, jego „niezwirtualizowane” dokonania. To jego szczególna cecha, która daje poczucie „tego czegoś”.

Marcel Kwaśniak: Fryzjonomia zwirtualizowana

















"Fryzjerowi męskiemu” udało się jednak coś więcej niż tylko wydobycie na powierzchnię instytucji „zwirtualizowanego autora”. Książka ta wskazała nam kolejny problem współczesnego świata, jakim jest nadmiar treści, przerost informacji. W czasie gdy w sieci i w „realu” krąży nieprzeliczona ilość treści, tylko wybór jest cenny. Inteligentna redukcja jest marzeniem, nieosiągalną i wiecznie poszukiwaną wartością. Nadmiar tekstów sprawia, iż nie chcemy, a często nie potrafimy już odbierać długich komunikatów. Dzisiaj liczy się tylko skrót. 

Co jednak jeśli skrót będzie się rozwijał? Czy można w nieskończoność dokonywać przycinania tekstu? Ostatecznym końcem takiego procesu na zawsze pozostaną tylko nożyczki – narzędzie skrótu lub jego intencja. Tym razem pojawia się - obok „zwirtualizowanego autora” - także „zwirtualizowana” treść. Jakże często bowiem zamiast lektury dzieła pozostajemy jedynie przy skrócie, streszczeniu, opisie?

Skoro więc wyrabiamy sobie opinię, czy też przyjmujemy do wiadomości zawartość dzieła na podstawie skrótowej informacji, innej opinii, po co nam w ogóle treść dzieła? I tu najdalej idzie znowu „Fryzjer męski”. Skoro więc treść dzieła nie jest konieczna, to może przestańmy udawać, iż jest potrzebna. Skupmy się na dwóch rzeczach, których odbiorca naprawdę potrzebuje: desygnatu w postaci książki - pięknego i ciekawego przedmiotu, którego można dotknąć oraz samej opinii o jego treści. W ten sposób „Fryzjer...” podejmuje grę z kontekstami liberatury.

W dziele takim musi jednak zawierać się element absurdu, szaleństwa. W tym kontekście wybór paluszków-nożyczuszek zamiast głupiej czapki wydaje się zupełnie na miejscu. Aż chciało by się zakrzyknąć za Galileuszem: „A jednak się kręci”!

Marcel Kwaśniak, obserwator

piątek, 3 czerwca 2011

Miłosz Bielenia - "Rysunki"

Miłosz Bielenia - "Rysunki", Wydawnictwo Czyta Lipa

















"Trzymacie Państwo w rękach zbiór prac wysokiej klasy rysownika pochodzącego ze Stalowej Woli - Miłosza Bielenia. Bogata twórczość artysty czerpie z życia codziennego przedszkolaka, silnie zarysowują się także wpływy bajkowego kanału MiniMini, którym autor pozostaje niezmiennie zafascynowany. Bielenia pewną kreską i kolorem przenosi nas w bajkowy świat olbrzymów, kwiatów oraz postaci nie z tej ziemi..."
(z przedmowy Katarzyny Bielenia) 





Miłosz Bielenia. Urodzony w Krakowie. Samouk. Wychowanek Przedszkola nr 7 im. Marii Konopnickiej w Stalowej Woli. W 2010 roku reprezentował swoje przedszkole w VII Powiatowym Przeglądzie Piosenki Przedszkolnej „Rozśpiewane przedszkolaki”. W 2011 roku jako kapitan futsalowej drużyny „Siódemki” wzniósł Puchar Prezydenta Stalowej Woli po triumfie w I Mistrzostwach Stalowej Woli Przedszkoli w Halowej Piłce Nożnej. W tym samym roku zdobył II miejsce w miejskim konkursie wiedzy i umiejętności „Mały omnibus” oraz III miejsce w międzyprzedszkolnym konkursie ,,Zdrowy Przedszkolak”. Członek Klubu Przyjaciół „Angorki”. Interesuje się piłką nożną, muzyką oraz kinem animowanym. Smakosz włoskiej kuchni i wody cytrynowej Żywiec.